maj 5, 2022 | 2022, Myślenie krytyczne
Każdy dotychczasowy prezydent III RP w dniu wyboru na urząd miał nie mniej niż 35 lat. Każdy dotychczasowy prezydent III RP był mężczyzną. Stwierdzenia te można przeformułować, używając terminu „warunek konieczny”. Warunkiem koniecznym bycia jednym z dotychczasowych prezydentów III RP jest bycie w dniu wyboru na urząd w wieku co najmniej 35 lat. Warunkiem koniecznym bycia jednym z dotychczasowych prezydentów III RP jest bycie mężczyzną. Konieczność drugiego z tych warunków wydaje się cokolwiek podejrzana, nieprawdaż?
Czy aby być prezydentem RP, trzeba być mężczyzną? O warunkach koniecznych i wystarczających [Myślenie krytyczne #8]
Piotr Lipski
Zdanie odpowiedniego egzaminu jest koniecznym warunkiem posiadania prawa jazdy. Zamatowanie przeciwnika jest wystarczającym warunkiem wygrania partii szachów. Nieposiadanie rodzeństwa jest wystarczającym i koniecznym warunkiem bycia jedynakiem lub jedynaczką.
O warunkach wystarczających i koniecznych mówimy często, a ich znaczenie chwytamy intuicyjnie. Jak jednak należy dokładnie rozumieć te pojęcia? Z niemałym zaskoczeniem odkryłem, że niejeden podręcznik do logiki w ogóle nie podaje ich definicji. Tam gdzie definicje takie się pojawiają, często formułowane są w terminach implikacji, niekiedy przy pomocy ogólno-twierdzących zdań kategorycznych (typu „Każde A jest B”). Tutaj proponuję przyjąć określenia zbliżone do tych, jakie w znakomitym podręczniku do logiki indukcji (Choice and Chance) podaje Brian Skyrms.
Definicje
(1) A jest warunkiem wystarczającym B wtedy i tylko wtedy, gdy zawsze ilekroć zachodzi A, zachodzi także B.
(2) A jest warunkiem koniecznym B wtedy i tylko wtedy, gdy zawsze ilekroć zachodzi B, zachodzi także A.
Druga definicja przyjmuje niekiedy inne, choć równoważne sformułowanie.
(2*) A jest warunkiem koniecznym B wtedy i tylko wtedy, gdy zawsze ilekroć nie zachodzi A, nie zachodzi także B.
Właśnie z uwagi na to ostatnie określenie po łacinie warunek konieczny określa się jako warunek sine qua non, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza: „bez którego nie”.
Dla przejrzystości wypróbujmy podane definicje na przykładach.
Przykład 1. Przebywanie w Lublinie jest warunkiem wystarczającym znajdowania się w Polsce, gdyż ilekroć jestem w Lublinie, jestem także w Polsce. (Tak jest przynajmniej obecnie; niegdyś Lublin nie znajdował się w Polsce, gdyż w ogóle nie było Polski; nie wiadomo też jak to będzie w przyszłości). Nie jest natomiast warunkiem koniecznym, gdyż mogę być w Polsce, nie będąc w Lublinie, a przebywając – powiedzmy – w Warzycach na Podkarpaciu. Z kolei przykładowym warunkiem koniecznym znajdowania się w Polsce jest przebywanie w Europie lub – jeśli ktoś woli większą skalę – w Układzie Słonecznym. Nie mogę być w Polsce, nie będąc jednocześnie w Europie i Układzie Słonecznym.
Przykład 2. Bycie ssakiem jest jednym z warunków koniecznych bycia psem, ale nie jest jego warunkiem wystarczającym. Bycie jamnikiem jest natomiast jednym z warunków wystarczających bycia psem, ale nie jest jego warunkiem koniecznym.
Wzajemna zależność
Rzucającą się w oczy konsekwencją podanych wyżej definicji jest wzajemna odwrotna zależność warunków koniecznego i wystarczającego. Okazuje się, że
(3) A jest warunkiem wystarczającym dla B wtedy i tylko wtedy, gdy B jest warunkiem koniecznym dla A.
W odniesieniu do rozważanych powyżej przypadków zachodzą zatem następujące zależności.
Przykład 1. Ponieważ bycie w Lublinie jest warunkiem wystarczającym dla bycia w Polsce, to ostatnie jest warunkiem koniecznym dla przebywania w Lublinie (nie mogę być w Lublinie, nie będąc w Polsce). Znajdowanie się w Europie jest warunkiem koniecznym dla bycia w Polsce, zatem przebywanie w Polsce jest warunkiem wystarczającym dla bycia w Europie (ilekroć jestem w Polsce, jestem też w Europie).
Przykład 2. Bycie psem okazuje się warunkiem wystarczającym bycia ssakiem, ponieważ bycie ssakiem jest warunkiem koniecznym bycia psem. Ponadto bycie psem jest warunkiem koniecznym bycia jamnikiem, jako że bycie jamnikiem jest warunkiem wystarczającym bycia psem.
Warunki konieczne i wystarczające a relacje przyczynowe
Pojęcia warunków koniecznych i wystarczających są blisko spokrewnione z pojęciem przyczynowości. Niekiedy analizuje się nawet relację przyczynowo-skutkową w terminach tych warunków. Nie należy jednak w prosty i automatyczny sposób utożsamiać jednego z drugim, traktując przykładowo warunki wystarczające jako przyczyny. Unaoczni to rozważenie następującego przypadku.
Przykład 3. Powszechnie wiadomo, że aby wygrać wielkoszlemowy turniej tenisowy, trzeba najpierw wygrać półfinał tych rozgrywek. Zwycięstwo w półfinale jest zatem warunkiem koniecznym wiktorii w całym turnieju. Ponieważ zachodzi zależność (3), triumf w turnieju jest więc warunkiem wystarczającym wygranej w półfinale. Brzmi to cokolwiek dziwnie. O ile wygraną w półfinale można traktować jako – przynajmniej częściową – przyczynę wygranej w całych zawodach, o tyle tę ostatnią nie sposób rozpatrywać jako przyczynę tej pierwszej. Jak zatem rozumieć, że zwycięstwo w turnieju jest warunkiem wystarczającym zwycięstwa w półfinale? Najlepiej chyba myśleć w takich przypadkach o warunkach jako o racjach dla uznawania pewnych zdań. Informacja, iż ktoś wygrał turniej tenisowy, jest wystarczającą racją dla przyjęcia przekonania, że ten ktoś wygrał półfinał odnośnej imprezy.
Z powyższym wiąże się jeszcze jedna uwaga. Z faktu, iż A jest warunkiem – czy to koniecznym, czy wystarczającym – B, nie należy w ogólności wyciągać żadnych wniosków na temat czasowego porządku A oraz B. Warunek będzie niekiedy wyprzedzał to, co warunkowane, ale nie zawsze tak będzie. Choćby opisane w przykładzie 1) przebywanie w Lublinie, Polsce i Europie są przecież zdarzeniami jednoczesnymi. Ponadto z zależności (3) dość bezpośrednio wynika, że nie każdy warunek wyprzedza czasowo to, co warunkowane. (Zastanów się, Czytelniku, dlaczego.)
Urząd Prezydenta RP
Praktyka wskazywania warunków wystarczających lub koniecznych dla różnych stanów rzeczy jest nie tylko powszechna, ale też pożądana. Wiele niejasności może być usuniętych właśnie przez uważne wskazywanie odpowiednich warunków. Niemniej z pojęciami tymi wciąż jeszcze wiążą się nierozwiązane trudności. Aby zdać sobie sprawę z jednej z nich, rozważmy dwa warunki, jakie powiązać możemy z piastowaniem urzędu prezydenta RP.
Po pierwsze, zerknijmy do art. 127 ust. 3 Konstytucji RP. Zaczyna się tak: „Na Prezydenta Rzeczypospolitej może być wybrany obywatel polski, który najpóźniej w dniu wyborów kończy 35 lat”. Przepis podaje jeden z koniecznych warunków sprawowania najwyższego urzędu w państwie. Warunkiem tym jest posiadanie co najmniej 35 lat. Innymi słowy, od momentu uchwalenia konstytucji, aż do końca jej obowiązywania, zawsze ilekroć ktoś jest prezydentem RP, ten ktoś ma przynajmniej 35 lat.
Po drugie, przyjrzyjmy się pewnym faktom historycznym. Do dnia dzisiejszego każdy prezydent RP był mężczyzną. Można powiedzieć, że zawsze ilekroć ktoś był prezydentem RP przed rokiem 2022, ten ktoś był mężczyzną. Zgodnie z definicją (2) to natomiast jest równoważne stwierdzeniu, że bycie mężczyzną jest warunkiem koniecznym bycia prezydentem RP przed 2022 r.
Między opisanymi dwoma warunkami zachodzi jednak istotna różnica. Mimo iż bycie mężczyzną rzeczywiście jest warunkiem koniecznym bycia prezydentem RP przed 2022 r. (tak się zdarzyło, że każdy prezydent RP przed 2022 r. był mężczyzną, a więc niemożliwe jest już obecnie, aby być prezydentem RP przed 2022 r., nie będąc jednocześnie mężczyzną), to jednak warunek ten zachodzi wskutek pewnego przypadku. Nie został wymuszony żadną regułą ani stanowioną, ani naturalną. Z drugiej strony warunek związany z cenzusem 35 lat jest powiązany z regułą ustanowioną zacytowanym artykułem konstytucji. Nie jest on kwestią zbiegu okoliczności, ale wynika z pewnego prawa, w tym wypadku prawa stanowionego.
Podobne odróżnienie warunków – czy to koniecznych, czy wystarczających – zachodzących przypadkowo od tych zachodzących wskutek obowiązywania pewnej reguły lub prawa da się także zaobserwować w innych dziedzinach, również w obszarze nauk ścisłych. Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, iż dużo ciekawsze i ważniejsze są warunki nieprzypadkowe. Zła wiadomość jest taka, iż wciąż nie dysponujemy jasnymi kryteriami odróżniania jednych od drugich.
Piotr Lipski: #8. Czy aby być prezydentem RP, trzeba być mężczyzną? O warunkach koniecznych i wystarczających [Myślenie krytyczne]
kwi 21, 2022 | 2022, Myślenie krytyczne
Test Turinga gościł na łamach „Filozofuj!” nie raz. Zwykle wspominany był w kontekście rozważań dotyczących sztucznej inteligencji lub natury myślenia. Proponuję spojrzeć na niego z nieco innej perspektywy.
Do czego służy test Turinga? O definicji operacyjnej [Myślenie krytyczne #5]
Piotr Lipski
Kilka lat temu pojawiła się w kinach filmowa biografia Alana Turinga. Obraz był dystrybuowany w Polsce jako Gra tajemnic, ale oryginalny tytuł brzmiał The Imitation Game. Z pewnością nie był to wybór przypadkowy. W 1950 r. Turing opublikował słynny artykuł Maszyny liczące i inteligencja. Na wstępie tekstu opisał reguły gry, którą nazwał właśnie grą w udawanie (the imitation game). Wbrew pozorom film – poza drobnymi wzmiankami – nie traktuje ani o tej grze, ani o problemach poruszonych w artykule. Zamiast tego fabuła skupia się raczej na wojennych losach Turinga i jego pracach nad złamaniem kodu Enigmy. Mimo to tytuł dobrany jest bardzo zręcznie, a tytułowa gra zyskuje znaczenie metaforyczne. Poniżej zajmę się jednak jej znaczeniem dosłownym.
Gra w udawanie
Reguły gry są następujące. Udział w niej bierze troje graczy: dwoje ludzi i jeden komputer. Jeden z ludzi – Turing nazywa go przesłuchującym (interrogator) – zostaje częściowo odizolowany od pozostałych graczy, tak by mógł się z nimi komunikować, ale aby nie wiedział, który z nich jest człowiekiem, a który komputerem. Komunikacja może przykładowo odbywać się wyłącznie za pośrednictwem wiadomości tekstowych lub przy pomocy syntezatora mowy. Celem przesłuchującego jest zidentyfikowanie komputera. Jedynym narzędziem mającym mu to umożliwić jest rozmowa, w trakcie której może zadawać pozostałym graczom dowolne pytania, a oni zobligowani są do udzielania odpowiedzi. Zadaniem komputera jest zmylenie przesłuchującego przez skuteczne udawanie człowieka. Rolą drugiego ludzkiego gracza jest pomóc przesłuchującemu.
Gra w udawanie jest Turingowi potrzebna do tego, aby móc w systematyczny sposób podjąć problem inteligencji komputerów. Uważa on, iż pytanie: „Czy maszyny mogą myśleć?” jest mało precyzyjne. Trudno wyobrazić sobie, jak w metodyczny sposób można byłoby próbować na nie odpowiedzieć. (Jeśli masz Czytelniku co do tego wątpliwości, to spróbuj wymyślić badanie, które mogłoby rozstrzygnąć, czy dany komputer myśli, czy nie.) Dlatego proponuję zastąpić je pokrewnym, ale dużo bardziej precyzyjnym pytaniem: „Czy maszyny mogą wygrywać grę w udawanie?”. Przyjęło się mówić, iż komputer, który – grając w tę grę przeciw statystycznemu człowiekowi – byłby w stanie uzyskać odpowiedni poziom zwycięstw, przeszedłby tzw. test Turinga. Test polega zatem po prostu na wielokrotnym graniu w udawanie. Komputer, który pozytywnie przechodzi test, potrafi prowadzić rozmowę w taki sposób, iż przeciętny człowiek nie umie odróżnić go od człowieka. To zaś wielu postrzega jako mocny dowód inteligencji takiego komputera.
W ocenie potencjału i ograniczeń propozycji Turinga pomocne jest zrozumienie, czym są tzw. definicje operacyjne.
Definicja operacyjna
Niekiedy zdarza się, że znamy – przynajmniej w przybliżeniu – znaczenie jakiegoś terminu, a mimo to nie wiemy, czy w danym przypadku termin ten ma zastosowanie, czy nie. Nie wiemy, czy mamy do czynienia z przedmiotem lub sytuacją, które można byłoby opisać tym terminem. W takich przypadkach pomocne jest wykonanie pewnych operacji, których wynik jednoznacznie rozstrzyga kwestię stosowalności danego terminu.
Weźmy jakiś przykład. Każdy, kto rozumie wyrażenie „trasa o długości 10 kilometrów”, wie, iż znaczy ono tyle co „trasa o długości 10 000 metrów”. Jednakże wiedza ta sama w sobie jest niewystarczająca, aby ocenić, czy trasa między jakimiś dwoma konkretnymi punktami ma taką właśnie długość. Jest kilka sposobów, na które można to sprawdzić, ale współcześnie skorzystamy zapewne z GPS‑u. Wykonujemy operację polegającą na wyznaczeniu w aplikacji nawigacyjnej trasy między wybranymi punktami i odczytujemy jej długość. Jeśli odczyt wynosi 10 kilometrów, wówczas trasa ma taką właśnie długość. Jeśli odczyt nie wynosi 10 kilometrów, wówczas trasa nie ma tej długości (w rozsądnym przybliżeniu).
Jednoznaczną charakterystykę operacji opisanego wyżej rodzaju nazywamy definicją operacyjną. Niech T będzie terminem definiowanym, O – operacją, którą należy wykonać, a W – oczekiwanym wynikiem tej operacji. Ogólny schemat definicji operacyjnej jest następujący:
(1) Jeśli po wykonaniu operacji O otrzymujemy wynik W, wówczas termin T ma zastosowanie (mamy do czynienia z przedmiotem lub sytuacją, które można terminem tym opisać).
(2) Natomiast jeśli po wykonaniu O nie otrzymujemy wyniku W, wówczas termin T nie ma zastosowania.
W podanym wyżej przykładzie T to odległość 10 kilometrów, O – czynność wyznaczania długości trasy za pomocą nawigacji GPS, a W – odczyt 10 kilometrów.
Podanie operacyjnej definicji jakiegoś terminu nazywa się jego operacjonalizacją. Postulat operacjonalizacji używanych terminów odegrał w swoim czasie sporą rolę i był jedną z głównych wytycznych nurtu filozoficznego nazwanego właśnie operacjonalizmem. Z wielu względów powszechna operacjonalizacja nie jest możliwa. (Spróbuj Czytelniku zoperacjonalizować takie pojęcia jak miłość czy przyjaźń albo radość lub smutek.) Nie znaczy to jednak, iż nie warto w ogóle konstruować definicji operacyjnych. Są one szczególnie pomocne w naukach ścisłych, niekiedy warunkując wręcz ich postęp. (Często przytaczanym przykładem owocnej definicji operacyjnej jest podana przez Alberta Einsteina definicja zdarzeń równoczesnych. Jak sprawdzić, czy odległe od siebie zdarzenia – mające miejsce przykładowo na Ziemi i Marsie – są ze sobą równoczesne? Podpowiem, że korzystanie z zegarków na wiele się tu nie zda.)
Czy maszyna myśląca to tyle co maszyna, która przeszła test Turinga?
Wspomnianą wyżej propozycję Turinga, aby pytanie o to, czy maszyny myślą, zastąpić pytaniem o ich wyniki w grze w udawanie, można chyba potraktować jako próbę operacjonalizacji pojęcia „maszyny myślącej”, ewentualnie „maszyny inteligentnej” albo – jeśli ktoś woli – „sztucznej inteligencji”. Przy takim podejściu maszyna myśląca byłaby po prostu maszyną, która poddana testowi Turinga przechodziłaby go pozytywnie. Innym słowy, byłaby to maszyna, która – grając wielokrotnie w udawanie przeciwko przeciętnemu człowiekowi – uzyskiwałaby odpowiednio wysoki poziom zwycięstw. Potrzebne są tu jednak dwie uwagi. Pierwsza dotyczy definicji operacyjnych w ogóle, druga ogranicza się do powyższej propozycji wykorzystania idei Turinga.
Po pierwsze, może ktoś powiedzieć, że istota myślenia nie polega na skutecznym graniu w udawanie. Nawet gdyby rzeczywiście zbiór maszyn myślących pokrywał się ze zbiorem maszyn pozytywnie przechodzących test Turinga, można utrzymywać, że myślenie nie sprowadza się do umiejętnego grania w udawanie. Z taką uwagą należy się zgodzić. Jednocześnie należy pamiętać, że celem operacjonalizacji jakiegoś pojęcia nie jest podanie pełnej treści tego pojęcia, a jedynie opis metody, pozwalającej rozstrzygnąć kwestię stosowalności danego terminu w danej sytuacji. Jeśli ktoś akceptuje podaną wyżej operacjonalizację pojęcia „10 kilometrów”, nie musi przecież uważać, iż istotą bycia trasą długości 10 kilometrów jest bycie trasą opisywaną jako 10 kilometrowa przez aplikacje nawigacyjne. Operacjonalizacja ta umożliwia jedynie w przypadku każdej konkretnej trasy orzec, czy jest ona długości 10 kilometrów, czy też nie.
W ten sposób przechodzę do drugiej uwagi. Nawet jeśli zgodzimy się, że każda maszyna, która przechodzi test Turinga, jest maszyną myślącą, to nie musimy się zgadzać z tym, że każda maszyna, która testu nie przechodzi, nie potrafi myśleć. Mogłoby zdarzyć się przecież przykładowo tak, że jakiś inteligentny komputer, z takich czy innych powodów, nie chciałby, abyśmy dowiedzieli się o jego inteligencji i celowo przegrywałby grę w udawanie. W podanym wyżej schemacie definicji operacyjnej podane są dwa warunki. W przypadku definicji wykorzystującej test Turinga zachodziłaby zatem zależność typu (1), ale nie zachodziłby związek typu (2). W takim razie natomiast operacjonalizację pojęcia maszyny myślącej przez odwołanie się do tego testu uznać należy za częściową. Wskazuje się tu warunek wystarczający, ale nie wyznacza się warunku koniecznego (temu odróżnieniu poświęcony będzie jeden z przyszłych felietonów obecnego cyklu).
Niektórzy nie zgadzają się nawet na taką częściową operacjonalizację. Twierdzą przykładowo, że komputer zaliczający test Turinga może jedynie doskonale udawać myślenie, nie będąc faktycznie do niego zdolnym. Nie ma tu miejsca na podejmowanie tych dyskusji. Jeśli jednak kogoś nie przekonuje propozycja Turinga, niech przedstawi własną. Jakiś sposób metodycznego rozstrzygania, czy dana istota myśli czy nie, jest niezbędny. Bez tego bowiem trudno wyobrazić sobie rozwój nauk o myśleniu i świadomości.
Piotr Lipski: #5. Do czego służy test Turinga? O definicji operacyjnej [Myślenie krytyczne]
kwi 17, 2022 | 2022, Myślenie krytyczne
Gdyby ktoś w latach 90. minionego stulecia na zadane w czasie szkolnej klasówki z astronomii pytanie o Plutona odpowiedział, że jest on planetą, dostałby ocenę pozytywną. Gdyby na to samo pytanie udzielił takiej samej odpowiedzi w roku 2022, otrzymałby notę negatywną.
Jak Pluton przestał być planetą? O różnych funkcjach definicji [Myślenie krytyczne #4]
Piotr Lipski
„Cóż w tym dziwnego?” – zapyta ktoś. Wielokrotnie przecież zdarzało się, że nawet powszechne przekonania naukowe w świetle nowych odkryć okazywały się fałszywe i należało je zmieniać. Przypadek Plutona nie jest jednak taki prosty. Zdanie „Pluton jest planetą” było w latach 90. nie tylko powszechnie akceptowane, ale po prostu prawdziwe, podczas gdy współcześnie jest ono fałszywe. Ponieważ w ciągu ostatnich 30 lat to odległe ciało niebieskie nie uległo żadnym istotnym zmianom (nie zmieniła się jego orbita, skład ani masa), jedynym rozsądnym wytłumaczeniem zmiany wartości logicznej wspomnianego zdania jest zmiana znaczenia słowa „planeta”. Zanim opiszę pokrótce, jak do niej doszło, przedstawię najpierw podstawowe funkcje, które spełniać mogą definicje.
Trzy rodzaje definicji
Aby poznać znaczenie nieznanych nam terminów albo uzupełnić lub uściślić wiedzę na temat pojęć, które znamy tylko pobieżnie, sięgamy zwykle do słowników i encyklopedii. Sprawdzają się one w tej funkcji znakomicie. Składające się na nie definicje dostarczają zwięzłych objaśnień tego, jak używane i rozumiane są słowa danego języka. Przyjęło się nazywać takie definicje sprawozdawczymi. Ponieważ zdają one po prostu sprawę z tego, jak faktycznie funkcjonują w języku poszczególne wyrazy, można je oceniać pod względem prawdziwości. Przykładowo definicje nieadekwatne, którym poświęcony był drugi odcinek obecnego cyklu, niepoprawnie opisują funkcjonowanie definiowanego terminu, a więc są po prostu fałszywe.
Jeśliby zasób słów jakiegoś języka był dany raz na zawsze, a znaczenia i sposoby używania tych słów nie ulegały zmianom, wówczas wszystkie definicje takiego języka byłyby definicjami sprawozdawczymi. Języki naturalne (takie jak polski, angielski, ukraiński itp.) podlegają jednak ciągłym przemianom i to co najmniej dwojakiego rodzaju.
Po pierwsze, zmienia się sam zasób słownictwa. Z jednej strony niektóre terminy przestają być z czasem używane, z drugiej strony pojawiają się nowe. Odkrycia, wynalazki albo zmiany dokonujące się w świecie wymuszają wprowadzanie nowych określeń. Formuły wprowadzające takie nowe określenia nazywamy definicjami projektującymi.
Po drugie, zmianom ulegają znaczenia oraz sposoby używania słów od dawna obecnych już w słowniku danego języka. Zdarza się, że pewien termin funkcjonuje wśród użytkowników języka, ale z różnych względów jest w jakimś sensie nieprecyzyjny. Definicje mające uściślać takie terminy, przy jednoczesnym zachowaniu oryginalnego ich znaczenia, zwane są definicjami regulującymi.
W przeciwieństwie do definicji sprawozdawczych definicje projektujące i regulujące nie mogą być oceniane pod względem prawdziwości. Należy je traktować jako pewnego rodzaju propozycje bądź to przyjęcia pewnego nowego terminu, bądź uściślenia starego. Jako takie mogą być dobre lub złe, kuszące albo odpychające, ale nie są ani prawdziwe, ani fałszywe. Mogą być natomiast przyjęte lub odrzucone. Zaakceptowana definicja, czy to projektująca, czy regulująca, staje się z czasem definicją sprawozdawczą.
Zajrzyjmy do Internetowej Encyklopedii PWN. Znaleźć możemy tam takie hasło: „COVID-19, […] atypowe zapalenie płuc wywoływane przez koronavirus SARS-CoV‑2 pochodzenia odzwierzęcego”. Ponieważ termin „COVID-19” na dobre przyjął się już w każdym chyba języku świata, powyższa definicja jest dzisiaj definicją sprawozdawczą. Pod koniec 2019 r. sytuacja przedstawiała się inaczej. W tamtym czasie choroba, o której mowa, dopiero się pojawiła i nie miała jeszcze nazwy. Ktoś, kto zaproponował, aby określić ją mianem „COVID-19”, sformułował wówczas definicję projektującą, a definicja ta szybko zyskała powszechną akceptację.
W tej samej encyklopedii znajduje się również następująca definicja: „woda, tlenek diwodoru, […] H2O”. Ta definicja również jest dzisiaj definicją sprawozdawczą. W czasach poprzedzających odkrycie składu chemicznego wody substancję te definiowano zwykle, odwołując się do zewnętrznych jej własności, takich jak przezroczystość, bezbarwność, bezwonność itp. Takie określenia były nieprecyzyjne. Kiedy po raz pierwszy przedstawiano definicję wody jako H2O, była to definicja regulująca. Uściślała ona owe nieprecyzyjne określenia, respektując jednak dotychczasową praktykę językową – termin ten wciąż odnosił się do tej bezwonnej i bezbarwnej cieczy.
Czym jest planeta?
Obserwując nocne niebo, starożytni Grecy zauważyli frapujące zjawisko. Większość gwiazd pozostawała względem siebie nieruchoma, ale było też kilka obiektów, które przemieszczały się na tle pozostałych. Choć nieznane są dokładne tego okoliczności, wiadomo, iż pojawił się pomysł, aby te ruchome obiekty nazwać planetami, co po grecku oznaczyło wędrowców. Sugestia ta była pierwszą, wtedy projektującą, definicją planety. Świat starożytny zaakceptował tę propozycję i wyróżnił 7 planet: Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza, Saturna, Księżyc i Słońce. Te dwa ostatnie ciała niebieskie, choć wyraźnie różne od pozostałych, też przecież wędrowały na tle gwiazd stałych, a więc zasługiwały na nazwę „planeta”.
Poważna zmiana w rozumieniu terminu „planeta” nastąpiła wraz z pojawieniem się kopernikańskiego modelu Układu Słonecznego. Ponieważ model ten zmienił przyjmowany układ odniesienia, zmienił także katalog kosmicznych wędrowców. Do grona planet dołączyła Ziemia, natomiast opuściły go Słońce, które zajęło nieruchome centrum, oraz księżyc, który co prawda dalej wędrował, ale nie wokół Słońca, a wokół Ziemi. Wskutek tych wszystkich zmian planetę zaczęto rozumieć jako ciało niebieskie okrążające bezpośrednio Słońce. Niemożliwe jest, aby wskazać jakiś jeden dokładny moment, kiedy postanowiono tak właśnie rozumieć planetę, niemniej w tym okresie przejściowym przytoczone właśnie określenie planety funkcjonowało jako definicja regulująca, propozycja modyfikacji i uściślenia znaczenia terminu „planeta” w celu dostosowania go do nowo poczynionych odkryć.
Z czasem grono planet powiększało się. W XVIII w. odkryto Urana, a w XIX Neptuna. Poza tym między orbitami Marsa i Jowisza odkryto Ceres oraz inne niewielkie ciała niebieskie. Początkowo je także zaliczano do planet. Kiedy odkryto, iż stanowią one dość liczną grupę stosunkowo niewielkich obiektów poruszających się po zbliżonych orbitach, ukuto dla nich odrębny termin – planetoidy (nazywa się je także asteroidami). Pierwotnie definicja tego terminu była oczywiście definicją projektującą. Za planety, mniej lub bardziej świadomie, wciąż uważano odpowiednio duże obiekty orbitujące bezpośrednio wokół Słońca.
Kiedy zatem w 1930 r. odkryto Plutona, liczba planet znów się powiększyła. Dość szybko zaczęto jednak poznawać nietypowe własności dziewiątej planety. Ponadto w 2005 r. odkryto Eris. Okazało się, że Eris, Pluton i inne jeszcze obiekty znajdujące się poza orbitą Neptuna są do siebie nawzajem dużo bardziej podobne aniżeli do jakichkolwiek innych obiektów w Układzie Słonecznym. Coraz głośniejsze stawały się żądania wprowadzenia nowej taksonomii ciał niebieskich naszego układu planetarnego.
Cała sprawa wzbudziła spore emocje i uzyskała niemały rozgłos medialny (Czytelnika zainteresowanego szczegółami odsyłam do książki Witamy we Wszechświecie, a właściwie do rozdziału tej pozycji napisanego przez Neila de Grasse Tysona, a poświęconego naturze Plutona). Ostatecznie kwestia została rozstrzygnięta przez Międzynarodową Unię Astronomiczną (IAU), która 24 sierpnia 2006 r. przyjęła nową definicję planety. Za planetę uznano ciało niebieskie, które: 1) orbituje wokół Słońca, 2) jest na tyle masywne, że przyjmuje pod wpływem własnej grawitacji kształt w przybliżeniu kulisty, 3) oczyściło sąsiedztwo własnej orbity z kosmicznych śmieci. W momencie przyjęcia definicja ta pełniła rolę definicji regulującej. Nie zrywała zupełnie z dotychczasowym sposobem rozumienia omawianego terminu, nie była zatem definicją projektującą. Raczej modyfikowała zastane znaczenie w celu uzgodnienia go z najnowszymi odkryciami. Niemniej jednak definicja IAU zmieniła sens terminu planeta. Od momentu jej przyjęcia Pluton stracił status planety, ponieważ podobnie jak Eris, Ceres i inne jeszcze ciała niebieskie nie spełnia warunku 3. Wszystkie tego typu obiekty uznano za planety karłowate, który to termin IAU wprowadziła tego samego dnia, tym razem w drodze definicji projektującej (wcześniej termin ten nie był używany; na marginesie mówiąc, według przyjętych definicji, a wbrew intuicjom językowym, planety karłowate nie są szczególnym rodzajem planet, nie są w ogóle planetami).
Przytoczone fakty są dobrym przykładem tego, jak dzięki definicjom projektującym i regulującym zmianie ulega język. Zdanie „Jowisz jest planetą” wypowiadane w starożytności, w wieku XIX i współcześnie, choć brzmi tak samo, za każdym razem znaczy trochę co innego, bo inne w każdej z tych epok było rozumienie terminu „planeta”. Zmiana statusu Plutona nie polegała na odkryciu, iż nie posiada on pewnych cech, które planeta posiadać musi, ale raczej na przeróbce zestawu cech, które uznajemy za konstytutywne dla bycia planetą, czyli na przeróbce samego terminu „planeta”. Myliłby się jednak ktoś, kto sądziłby, iż była to przeróbka arbitralna. Zupełnie arbitralne definicje projektujące i regulujące są zwykle mało przydatne. Wprowadzane na przestrzeni wieków zmiany w sposobie rozumienia terminu „planeta” odzwierciedlały poziom naszej wiedzy na temat tych fascynujących ciał niebieskich. Mimo iż stan wiedzy astronomicznej jest współcześnie imponujący, nikt nie sądzi, że wiadomo już wszystko. Wciąż oczekujemy nowych odkryć. Wraz z nimi jednak spodziewać się możną nowych definicji regulujących i to nie tylko terminu „planeta”.
Piotr Lipski: #4. Jak Pluton przestał być planetą? O różnych funkcjach definicji [Myślenie krytyczne]